piątek, 31 października 2014

30-31.10 droga powrotna do Polski

Naszą podróż powrotną rozpoczęliśmy już w czwartek z rana, by w piątek wieczór dojechać do Wrocławia.
W pierwszej wersji do Mumbaju mieliśmy dostać się samolotem, ale ponieważ zamiast zwiedzać Cochin (w Kerali, stan położony na południe od Goa) wróciliśmy do Goi, a do Mumbaju zostało nam jedynie 750 km, czyli 12 godz. jazdy postanowiliśmy jechać pociągiem.
Szczęśliwie udało nam się kupić bilety na pociąg odjeżdżający z Chaudi - ominęła wiec nas godzinna jazda na dworzec. Tak więc pobudka o 3.30, zbieramy się, jedziemy tukiem na dworzec, o 5:05 wsiedliśmy do pociągu... jedziemy... i tak do 18 ;)

27-29.10 Goa, Palolem Beach

Na poniedziałek, z racji nadal kiepskiej pogody na plażowanie, zaplanowaliśmy sobie wycieczkę w okolice Pondy. Chcemy zobaczyć plantacje przypraw oraz... umyć słonia!
Wynajmujemy sobie na cały dzień taksowkarza, który nas zawiezie tam i spowrotem. Zwiedzamy plantacje, oglądamy jak rośnie pieprz, wanilia, kakaowiec :) Wracając jedziemy prosto do Palolem - bierzemy kiepski pokój, ale za to blisko plaży. Prognozy pogody są bardzo dobre!

Przez kolejne dwa dni smażymy się na słońcu i zjadamy pyszną rybą i innymi owocami morza... cudnie...
Goa jest bajeczne, a plaża w Palolem ma w sobie coś magicznego! Nie za wąska, nie za szeroka, w zatoce długości ok. 1,5 km, z palmami chylacymi się ku morzu, a pomiędzy nimi małe drewniane kolorowe chatki. Do tego całe mnóstwo drewnianych łódek, kolorowych, ale też i takich wydrążonych z jednego kawałka drzewa, w naturalnym kolorze...
Najpiękniejsza jaka widziałam :)

Coś czuję, że tu jeszcze wrócimy...

sobota, 25 października 2014

24-26.10 Goa, Agonda Beach

pt. - sob.

Po długiej podróży dojechaliśmy wczoraj do Madgaon. Bierzemy taxi do Agondy. Nauczeni już doświadczeniem wiedzieliśmy do jakiej kwoty możemy się targować. Zapytaliśmy o kilka domków na plaży, niestety w wielu nie było miejsca, po czym gość z straganu mówi nam, że ma pokoje. Bierzemy pokój z tarasem, z widokiem na morze, czysto, schludnie jest moskitiera i jest wifi! Chcieli 1500, ale utargowaliśmy do 1000 inr (mamy już dobry sposób na targowenie!). Pierwsza rzecz po przyjeździe to kąpiel w morzu i długo wyczekiwany prysznic! Zjedliśmy kolację, a za tak męcząca podróż został mi nawet obiecany deser!
Na deser wybraliśmy się w prawą stronę wioski. Wchodzimy do mało urokliwej knajpki, zamowilismy nalesnika i ciasto z lodami... siedzimy  chwilę i zaczyna padać... w sumie to leje prawie jak w Kerali... prosimy o reklamówke, w którą pakujemy aparat i portfel i spadamy do pokoju...

Następnego dnia rano (czyli dziś) budzimy się o 6:00 a tu nadal pada... czekamy do 8:00 i nadal pada... bierzemy parasol (tak o dziwo mamy ze sobą parasol) i idziemy na śniadanie... Cały czas pada... nie pozostaje nic innego jak tylko wyciągnąć książkę, gazety i rozkoszować się szumem rozbijających się fal. W końcu nie bez powodu dźwigamy te książki ;) relaks...
Ok. godz 14 Piotrek wpada na pomysł, że skoro pada to trzeba się upic! Idziemy do sklepu, kupujemy 0,7 rumu, 1,2 l. Coca-coli, wodę, 2 paczki chipsów i płacimy 260 inr, czyli 13 zł.
Siedzimy teraz na naszym trasie, popijamy drinki...  przestało padać, niebo się przejasnia, chyba jutro będzie plażing... ;)

-----------

niedz.

Na plażing niestety pogody nie było... Wypożyczyliśmy więc skuter i zrobiliśmy sobie przejażdżkę. Pojechaliśmy do Chaudi - małej mieścinki, położonej z 10 km od Agondy, a z 5 od Palolem. Już raz tam byliśmy, gdy ruszaliśmy w nocną podróż do Hampi. Ponieważ była niedziela sporo sklepików i straganow było zamkniętych. Jednak nas interesowały głównie sklepy spożywcze a z tym na szczęście nie było problemu. Obkupiliśmy się w przyprawy - sporo dla siebie ale też dla rodziny i znajomych :) Trochę pamiątek już mamy: herbatę z Ooty, goanśkie wino (które kupiliśmy przy pierwszej wizycie na Goa i tak dźwigamy cały czas, tzn . Piotrek dźwiga). Pozostaje nam  jeszcze raz odwiedzić monopolowy i zaopatrzyć się w lokalne trunki! Obiecuję, że każdy kto czytał nasze opowieści coś od nas dostanie ;)

W drodze powrotnej zajechaliśmy jeszcze do Palolem - zjedliśmy kolację, popatrzyliśmy na morze - i stwierdziliśmy że jutro się tu przenosimy...

Po powrocie do Agondy poszliśmy jeszcze do biura turystycznego zapytać o bilety na pociąg do Mumbai. W internetowym serwisie sprzedaży biletów już od dawna nie było, a samolot trochę drogo wychodzi. Czytaliśmy, że takie biura mają specjalną pulę biletów dla turystów. I faktycznie z biletami nie było problemu - doliczyli sobie małą prowizję 5 zł, choć w sumie to nie wiem czy tak mało bo to 1/4 ceny biletu.  Tak, bilet na ponad 700 km trasy kosztuje tu 20 zł (w klasie sleeper).


24-25.10 Goa, Agonda Beach

Po długiej podróży dojechaliśmy wczoraj do Madgaon. Bierzemy taxi do Agondy. Nauczeni już doświadczeniem wiedzieliśmy do jakiej kwoty możemy się targować. Zapytaliśmy o kilka domków na plaży, niestety w wielu nie było miejsca, po czym gość z straganu mówi nam że ma pokoje. Bierzemy pokój z tarasem, z widokiem na morze, czysto, schludnie jest moskitiera i jest wifi! Chcieli 1500, ale utargowaliśmy do 1000 inr ( mamy już dobry sposób na targowenie! ). Pierwsza rzecz po przyjeździe to kąpiel w morzu i długo wyczekiwany prysznic! Zjedliśmy kolację, a za tak męcząca podróż został mi nawet obiecany deser.
Na deser wybraliśmy się w prawą stronę wioski. Wchodzimy do mało urokliwej knajpki, zamowilismy nalesnika i ciasto z lodami... siedzimy  chwilę i zaczyna padać... w sumie to leje prawie jak w Kerali... prosimy o reklamówke, w którą pakujemy aparat i portfel i spadamy do pokoju...

Następnego dnia rano ( czyli dziś ) budzimy się o 6 : 00 a tu nadal pada... czekamy do 8:00 i nadal pada... bierzemy parasol (tak o dziwo mamy ze sobą parasol) i idziemy na śniadanie... Cały czas pada... nie pozostaje nic innego jak tylko wyciągnąć książkę, gazety i rozkoszować się szumem rozwijających się fal. W końcu nie bez powodu dźwigamy te książki ;) relaks...
Ok. godz 14 Piotrek wpada na pomysł, że skoro pada to trzeba się upic! Idziemy do sklepu, kupujemy 0,7 runu, 1,2 k. Coca-coli, wodę, 2 paczki chipsów i płacimy 260 ibr, czyli 13 zł.
Siedzimy teraz na naszym trasie, popijamy drinki...  przestało padać, niebo się przejasnia, chyba jutro będzie plażing... ;)

Podróżowanie po Indiach, życie Hindusów

Specjalnie na życzenie Filipa trochę o ludziach, jacy są, jak się zachowują:)

Zacznę od tego, że rano całe Indie się myją i sprzatają. Hindus po przebudzeniu udaje się do łazienki, aby umyć zęby chrzakąkając przy tym plując itd. Wyglada to jak jakiś specjalny rytuał. Niezależnie czy to łazienka w domu, na dworcu,  w pociągu, restauracji wszędzie mnóstwo ludzi, trudno umyć ręce wśród tylu czyściochów:) W Mumbaju jadąc z lotniska rano widziałem wielu ludzi, którzy spali na straganach - w dzień służą jako lada, a nocą kładą się na nich przykrywają jutowumi workami i śpią. Tacy ludzie najczęściej myją się na ulicy, przy jakiejś pompie lub publicznym kranie. Później sprzatają wokół swojego domu, sklepu, restauracji czy straganu. Starannie miotełką zamiatają śmieci, które najczęściej ladują obok w rynsztoku bądź u sąsiada.

W pociągu:
W Indiach koleją  codziennie podróżują miliony ludzi, do pracy, na wakacje, w poszukiwaniu męża dla córki itd. Jest kilka klas wagonów: first class z AC (czysto, w cenie posiłek i pościel), second class z AC, 3 class z AC, sleeper class (zamiast ac jest sporo wentylatorów, można otworzyć okna i podziwiać widoki, po 3 koje na przeciwko siebie i 2 od strony korytarza), chair class (zwyla siedząca z rezerwacją miejsc, dobra na krótkie przejazdy), second class (druga klasa, bez rezerwacji miejsc). My jak do tej pory wybieraliśmy te dla zwykłych ludzi - sleepery lub chair class.

Całe Indie można przejechać , jeśli tylko nie musisz do toalety, bez wstawania z miejsca. Króluje tu handel obnośny, wszystko donoszą na miejsce. Od ćaju (słodka herbata zaparzana mlekiem, nawet nam zasmakowała) noszonego w wielkich termosach, przez kanapki, dosy, samosy, wodę, chipsy, napoje typu cola, przez breloki, kolczyki,  gazety, latarki, owoce, orzeszki - można tu dosłownie kupić wszystko.
Około godziny 12 po wagonach chodzi pan z kartką i zbiera zamówienia na obiad, który jest podawany w metalowych, zamykanych miskach, bądź na aluminiowych tackach około godz. 14. Po obiedzie życie w pociągu zamiera, nikt nic nie sprzedaje ustają głośne rozmowy... pora na sjeste. Gaśnie światło,  cały pociąg drzemie, śpi, chrapie. Trwa to jakąś godzinkę, a potem znów ćaj, pani, water itd. 

Przez wagony przetacza się też cała masa innych ludzi np. chłopak który wymiata śmieci spod siedzeń szmatą oczekuje za to zapłaty, ale nie nachalnie, jego praca jednak w żaden sposób nie poprawia komfortu podróży. Trudno też określić jego wiek może ma 12 a może 18 lat.
Za chwilę pojawia się ślepiec, który umila nam podróż śpiewając, strasznie przy tym falszuje.
Widzieliśmy też mężczyznę bez nóg,  kobietę albinosa, przy czym wszscy żebrali nie są zbyt nachalni. Tylko na dworcu w Hospet starsza pani była bardzo natretna pokazywała, że jest głodna, a gdy Marta częstowała ją bananem to nie chciała. W tym czasie ja rozmawiałem z chłopakiem, który powiedział że jest to pijaczka. 

Chłopak, z którym rozmawiałem pracuje na tym dworcu, jest odpowiedzialny za to, żeby na monitorach wyświetlały się reklamy miejscowego hotelu, i faktycznie jest tu potrzebny, bo kilka razy reklama znika po czym on pędzi gdzieś, za chwilę pojawia się Windows na monitorach i znów lecą reklamy - Hindusi są mistrzami w wymyślaniu miejsc pracy:) Chłopak (imienia nie pamiętamy:) zarabia 6000 rupii i mówi że to tak ni dobrze ni źle. Rozmawiamy troche o kosztach życia i tak np. internet 3G na miesiąc w tel. 250 INR, samochód typu suzuki Swift ok 740 000 INR trochę sporo w porównaniu do zarobków...

Generalnie większość spotykanych przez nas tubylców to bardzo sympatyczni ludzie, przyjaźnie nastawieni do turystów. Ciekawi są nas, naszego kraju. Często dużo rozmawiamy - najczęściej w pociągu, przy tak długich podróżach jest sporo czasu na zawieranie znajomości...
Część pytań zawsze się powtarza: jak mamy na imię, skąd jesteśmy, czy mamy dzieci (tak - to bardzo istotne pytanie, którego u nas raczej nie zadaje się obcej osobie), czy pierwszy raz w Indiach, na jak długo, gdzie już byliśmy... Jezeli zapowiada się na dłuższą rozmowę to pytają także gdzie pracujemy, czy naszw małżeństwo jest aranzowane... Czasami jednak rozmowa toczy się długo na różne inne tematy.
I tak na przykład w drodze z Mumbai do Goa poznajemy rodzinke, która jedzie na wakacje także na Goa. Wszyscy dobrze mówią po angielsku, matka najmniej się odzywa, ale to raczej wynika z nieśmiałości. W większości zagadają do nas mężczyźni i głównie do Piotrka - to chyba wynika z ich kultury, kobiety nie zagadają do obcych, chyba że po dłuższej chwili, po tym jak jej mężczyzna zapozna towarzystwo. Widać ze wykształceni, z klasy średniej. On pracuje w firmie importujacej składniki/smaki do lodów, córka lat 9 świetnie mówi po angielsku (niestety lepiej od nas obu - podczas tej rozmowy pierwszy raz wyciagnelismy słownik). Wypisują nas dużo o Polskę,  o to jak wygląda, co się uprawia, co się je. Pytają jak wygląda nasze mieszkanie. Na koniec dostajemy wizytówkę ;)

Odnośnie wizytówek wiele osob je ma i chętnie rozdaje :) zwiedzając skuterem okolice Palolem pod jakaś tak świątynia poznajemy dwóch mężczyzn, jeden z nich pracuje w Mumbai - dostajemy wizytówkę i w razie potrzeby mamy dzwonić. :)

Jest wiele do opowiadania - nie możemy wszystkiego opisać,  bo o cym będziemy mówić gdy wrócimy. ;)

piątek, 24 października 2014

23.10 w podróży do Kerali

Dziś cały dzień w autobusie...

O 8 rano wsiedliśmy w Ooty w autobus, by z przesiadką w Pallakad dojechać do Cochin (17:00).
Już w autobusie, odjeżdżając do celu zostaliśmy zmuszeni całkowicie zmienić nasze plany... w Kerali pada! Nie jakiś tam mały deszczyk - tu jest ogromna ulewa! Zrobiliśmy mały wywiad wśród innych pasażerów i podobno ma padać kilka dni !!!
Tak się podobno zdarza pod koniec października...

No cóż, prosto z dworca autobusowego jedziemy na kolejowy i spadamy stąd na Goa!

Autobus nam przecieka... ;) mamy nadzieję że uda nam się kupić bilety na dziś...

--------

No więc dotarliśmy na dworzec kolejowy o 17. 10, a tam pani w okienku uprzejmie nas poinformowała że jest pociąg na Goa o godz 20, ale z innego dworca... więc migiem do rikszy i gnamy na ten drugi dworzec, cały czas okropnie pada... docieramy na dworzec kupujemy bilety bez miejscówki, nie wiemy czy i gdzie będziemy siedzieć.
Mamy dwie godziny do odjazdu, więc idziemy na obiadokolacje do pobliskiej restauracji,  pyszny kurczak w imbirze i placki, których nazwy już nie pamiętamy.
Teraz czekamy już na dworcu i zastanawiamy się jakie miejsca będziemy mieli. :)

Jak się później okazało wbiliśmy do sleeper class i połozylismy się spać. Rano jednak okazało się, że tak nie można i dostaliśmy mandat!  950 inr - masakra!!! No cóż, w sumie nasz bilet na 14 godz jazdy kosztował 460 + 950, czyli 1410 inr, a więc 70 zł od dwóch osób - nie jest więc źle. ;)

21-22.10 Ooty

Praktycznie cały dzisiejszy dzień spędzamy w podróży. O 9:30 dojechaliśmy pociągiem do Mysore i udaliśmy się na dworzec autobusowy, aby kupić bilety na dalszą podróż. Autobus mamy o 13:45, więc w międzyczasie postanawiamy troszkę zwiedzić miasto. Jedziemy więc do Mysore Palace - jest to ogromny,  bogato zdobiony pałac z XVIII w. Wziedzamy, oglądamy oczywiście na bosaka. Na koniec grupka Hindusów robi sobie z nami po kolei zdjęcia (już się przyzwyczailiśmy - kiażdy chce mieć zdjęcie z białym człowiekiem).

Zjadamy obiad w restauracji przy dobrze wyglądającym hotelu i pierwszy raz oboje mówimy, że nam nie smakowało!

Wsiadamy w autobus i jedziemy, jedziemy... i tak 5 godz. górską, krętą drogą. A kierowca jak to w Indiach pędzi,  wyprzedza na drugiego, na trzeciego !!!

Podziwiamy widoki za oknem, małpy, słonie, sarny, pawie oraz ogromne plantacje herbaty... 

Naszym celem jest Ooty - miejscowość położona 3200 m m.p.m. Główną atrakcją będzie przejazd wąskotorową kolejką górską, jedną z najstarszych funkcjonujących linii koleji parowej w Azji Południowej. Mam także zamiar zobaczyć jak produkują herbatę. 

Po przyjeździe doznaliśmy konkretnego szoku - tutaj jest zimno, bardzo zimno. No przecież jesteśmy wysoko w górach - to takie oczywiste! Nie wiem tylko dlaczego podczas wielkiego planowania przed wyjazdem nie pomyślałam o tym. Piotrek ma chociaż polar i dżinsy, ja z Polski wyleciałam w spódnicy i całe szczęście w bluzie. Na Goa po kilku dniach ciągłego upału wyrzucilismy nasze trampki. Tak więc wieczorem było może z 8 stopni, pada deszcz, a my w samych japonkach!  Szybko znaleźliśmy nocleg, nie chcieliśmy dłużej marznać. Jednak okazuje się że w pokoju zimno, a ciepła woda jest tylko rano... Dostajemy dodatkowe koce. Gospodarz jest bardzo miły, zabawia nas rozmowa, daje kilka wskazówek - mam wrażenie że w głowie ma cały rozkład jazdy autobusów i pociągów w całej okolicy. 

Pierwszy raz jemy europejskie jedzenie - zamawiamy pizze na telefon. ;)

Dzień 2:

Z rana wybieramy się na zwiedzanie fabryki herbaty. Dojazd rikszą w dwie strony 800 rupii, idziemy więc na dworzec i jedziemy za 5 inr od osoby. Wejściówki po 10 inr! Wracamy autostopem za free! Da się?!

Dziś zaliczylismy także przejazd kolejką. 27 km do Connor, znów podziwiamy widoki, głównie plantacje herbaty. W wagonie poznajemy młode małżeństwo, które także jest w swojej podróży poślubnej. Proponują nam, że zabiorą nas spowroten do Ooty swoim autem. Mają swojego kierowcę i w ten sposób zwiedzają Indie! Jedziemy jakimś tam suzuki, na siedzeniach jeszcze nie ściągnięta folia. ;) (zdarzało nam się widzieć, że w sklepach używają kalkulatorów, które są nie opakowane z plastikowego opakowania).

Po drodze proponują nam wspólne zwiedzanie ogrodu botanicznego - w sumie nie ma tam nic ciekawego, begonie, pelargonie, nasze smierduchy,  róże i dużo innych kwiatów, które my znamy, jednak w Indiach w tak ciepłym klimacie nie rosną. Piotrek kiedyś wyczytał, że Hindusi marzą by mieć swój ogródek z kwiatami, świadczy to zapewne o wyższym statusie społecznym. Ważne jednak, że spędzamy czas w miłym towarzystwie... 

Pierwsza para, która okazuje sobie czułość, trzymają się za ręce, dotykają... Mówią, że nie są aranżowanym małżeństwem, a poprostu poznali się na studiach i zakochali się w sobie. :) Rozmawiamy o ich weselu, które trwało 8 dni - mieli ponad 1000 gości, jego kosztowało to 35 000 inr, natomiast jej stronę dużo, dużo więcej (samo sari kosztowało ok. 30 000 inr)...