piątek, 24 października 2014

20.10 Hampi, po drugiej stronie rzeki

Dzień pełen przygód. Jak do tej pory przyniósł najwięcej wrażeń, ciekawe czy tak już zostanie :)

Zaczęło się normalnie. Pobudka, prysznic, kawka na dachu naszego pensjonatu, wymeldowaliśmy się i w drogę. Cel: Świątynia Hanumana zwana Świątynią Małp po drugiej stronie rzeki.

Krótki spacer brzegiem, łapiemy łódkę i po 20 min jesteśmy na drugim brzegu. 
Łódki bardzo ciekawe, okrągłe niecki zrobione z gałęzi, patyków i czegoś tam jeszcze.
Jest tylko jedna ścieżka, więc nią podążamy, cisza, spokój, palmy, pola ryżowe, dochodzimy do wioski gdzie wita nas gromadka roześmianych dzieci, każdy chce mieć zrobione zdjęcie:) fotografujemy więc i filmujemy:) jemy śniadanie w przydrożnym barze - ryżowe placki, jakby kluski parowane z zielonym sosem z mleczkiem kokosowyn (za 1zl najadamy się oboje!). Pytamy o drogę i idziemy dalej... Niesamowity klimat, bez komercji, naganiaczy, zwykli serdeczni, prości ludzie...

Przed wejściem kupujemy kilka bananów i kokosa, z którego wypijamy mleczko. Kilka metrów dalej pani proponuje, że rozłupie nam kokosa, żeby można zjeść środek - robi to w mgnieniu oka. Dostajemy nawet łyżkę z kawałka lupiny... ;) gdy chcemy jej dać jakieś drobne, okazuje się że to za darmo - niesamowite! Zaskakuje mnie taka bezinteresownosc! :)
Ok zaczynamy wspinaczkę - przed nami jakieś 470 stopni schodami. Ledwo zaczęliśmy i już nas zaatakowano... Wredna małpa wyszarpała Marcie banana z reklamówki... teraz już wiemy, że banany trzeba chować do plecaka. Od tej pory nasza droga wyglądała zupełnie inaczej... na każdym kroku czaiły się małpy ;)

---
Schody były strome, trochę się umeczylismy... ale wspinaczka opłacila się. Co chwilę podziwialismy piękne widoki. Ja nie umiałam wyrazić swojego zachwytu! Skałki, palmy, pola ryżowe, rzeka z licznymi rozlewiskami, a w tle ruinki świątyń, które zwiedzaliśmy wczoraj... cudnie...
Po drodze w jedną i drugą stronę oczywiście całe mnóstwo malp, na które spoglądałam z lękiem. Piotrek pewny siebie, powtarzał mi, że nie ma co się bać, aż tu nagle jedna małpa wyciągla mu z bocznej kieszeni plecaka butelkę wody - nasz cały zapas. Sprytna otworzyła zakrętke niczym kapsel, przechylila butelkę i wypila naszą wodę! Na szczęście butelkowana woda jest w każdym straganie.
Wracamy, postanawiamy rozejrzeć się jeszcze po wiosce, robimy trochę zdjęć, jeden pan pozuje Piotrkowi do zdjęcia i nagle pyta czy mamy ochotę na herbatę! Mamy,  nie mamy, w sumie to średnia ta ich herbata, idziemy! Oglądamy dom, obejście, sad z drzewami mango, pole ryżowe... rozmawiamy coś o ryżu... czy chcemy spróbować... pewnie że chcemy, nie wypada odmówić... i tak nam mija mała godzinka.
Stwierdzamy, że czas się zbierać, udajemy się w stronę rzeki i tam wpadamy na genialny pomysł. Żeby nie przepłacać za łódkę postanawiamy przejść przez rzekę po ruinach zawalonego starego mostu. Pomysł może i szalony, ale rano widzieliśmy jak jeden gość w ten sposób przechodził, wiec nie powinno być problemu... Idziemy po kamieniach, po jakiś przewalonych kolumnach, przez jakieś krzaczory i w końcu przez błoto... jest! Krzycze uradowana "udało się" gdy nagle orientujemy się że jesteśmy na wyspie!!! Bierzemy łódkę,  przeprawiamy się przez rzekę, nie wiemy gdzie jesteśmy, pytamy i drogę, idziemy przed siebie... słyszymy, że grzmi... jakaś masakra, jak w jakimś filmie! 

Wychodzimy gdzieś przy ruinach w odległej części Hampi, bierzemy tuk tuka i jedziemy do Hampi Bazar.

Kolacja, male zakupy, prysznic w miejskiej Bath wracamy po bagaże i ruszamy tuk tukiem do Hospet skad mamy pociąg na nocną podróż.

Jednak to nie koniec przygód na ten dzień... po drodze nasza riksza psuje się - okazuje się że zabrakło gazu (w Hampi paliwo kosztuje aż 90 inr i wszystkie tuk tuki jeżdżą na gaz). Gdyby była na benzynę pewnie pan miałby zapas benzyny w butelce po wodzie ;) Nasz kierowca łapie wiec stopa, obiecuje wrócić za 15 min inną riksza... zostajemy sami w ciemnym lesie,  czekamy, wreszcie przydaje się latarka... Na całe szczęście kierowca wraca, jedziemy, holujemy drugą riksze bez gazu...
Jesteśmy na dworcu,  mamy jeszcze małą godzinę - jednak dobrze wyjechać trochę wcześniej :)

W pociągu mamy przedział razem z panem, który jedzie wraz z córką  i wnuczka do Bangalore poznac kandydata na męża dla najmłodszej córki. Opowiada o tym ze ciężko mieć córkę, bo trzeba mieć na posag... ciekawie rozmawiamy... nie prosto też znaleźć męża. Mówi że z pierwszą córka miał łatwiej, bo miała jaśniejszą skórę. Taki paradoks - my białe opalamy się, a Hinduski chcą być białe. Pan ma 63 lata i mówi że 3 lata temu zaczął się uczyć angielskiego - szacun! Na koniec podróży robimy wspólne zdjęcie i prosi o wysłanie na maila.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz