piątek, 31 października 2014

30-31.10 droga powrotna do Polski

Naszą podróż powrotną rozpoczęliśmy już w czwartek z rana, by w piątek wieczór dojechać do Wrocławia.
W pierwszej wersji do Mumbaju mieliśmy dostać się samolotem, ale ponieważ zamiast zwiedzać Cochin (w Kerali, stan położony na południe od Goa) wróciliśmy do Goi, a do Mumbaju zostało nam jedynie 750 km, czyli 12 godz. jazdy postanowiliśmy jechać pociągiem.
Szczęśliwie udało nam się kupić bilety na pociąg odjeżdżający z Chaudi - ominęła wiec nas godzinna jazda na dworzec. Tak więc pobudka o 3.30, zbieramy się, jedziemy tukiem na dworzec, o 5:05 wsiedliśmy do pociągu... jedziemy... i tak do 18 ;)

27-29.10 Goa, Palolem Beach

Na poniedziałek, z racji nadal kiepskiej pogody na plażowanie, zaplanowaliśmy sobie wycieczkę w okolice Pondy. Chcemy zobaczyć plantacje przypraw oraz... umyć słonia!
Wynajmujemy sobie na cały dzień taksowkarza, który nas zawiezie tam i spowrotem. Zwiedzamy plantacje, oglądamy jak rośnie pieprz, wanilia, kakaowiec :) Wracając jedziemy prosto do Palolem - bierzemy kiepski pokój, ale za to blisko plaży. Prognozy pogody są bardzo dobre!

Przez kolejne dwa dni smażymy się na słońcu i zjadamy pyszną rybą i innymi owocami morza... cudnie...
Goa jest bajeczne, a plaża w Palolem ma w sobie coś magicznego! Nie za wąska, nie za szeroka, w zatoce długości ok. 1,5 km, z palmami chylacymi się ku morzu, a pomiędzy nimi małe drewniane kolorowe chatki. Do tego całe mnóstwo drewnianych łódek, kolorowych, ale też i takich wydrążonych z jednego kawałka drzewa, w naturalnym kolorze...
Najpiękniejsza jaka widziałam :)

Coś czuję, że tu jeszcze wrócimy...

sobota, 25 października 2014

24-26.10 Goa, Agonda Beach

pt. - sob.

Po długiej podróży dojechaliśmy wczoraj do Madgaon. Bierzemy taxi do Agondy. Nauczeni już doświadczeniem wiedzieliśmy do jakiej kwoty możemy się targować. Zapytaliśmy o kilka domków na plaży, niestety w wielu nie było miejsca, po czym gość z straganu mówi nam, że ma pokoje. Bierzemy pokój z tarasem, z widokiem na morze, czysto, schludnie jest moskitiera i jest wifi! Chcieli 1500, ale utargowaliśmy do 1000 inr (mamy już dobry sposób na targowenie!). Pierwsza rzecz po przyjeździe to kąpiel w morzu i długo wyczekiwany prysznic! Zjedliśmy kolację, a za tak męcząca podróż został mi nawet obiecany deser!
Na deser wybraliśmy się w prawą stronę wioski. Wchodzimy do mało urokliwej knajpki, zamowilismy nalesnika i ciasto z lodami... siedzimy  chwilę i zaczyna padać... w sumie to leje prawie jak w Kerali... prosimy o reklamówke, w którą pakujemy aparat i portfel i spadamy do pokoju...

Następnego dnia rano (czyli dziś) budzimy się o 6:00 a tu nadal pada... czekamy do 8:00 i nadal pada... bierzemy parasol (tak o dziwo mamy ze sobą parasol) i idziemy na śniadanie... Cały czas pada... nie pozostaje nic innego jak tylko wyciągnąć książkę, gazety i rozkoszować się szumem rozbijających się fal. W końcu nie bez powodu dźwigamy te książki ;) relaks...
Ok. godz 14 Piotrek wpada na pomysł, że skoro pada to trzeba się upic! Idziemy do sklepu, kupujemy 0,7 rumu, 1,2 l. Coca-coli, wodę, 2 paczki chipsów i płacimy 260 inr, czyli 13 zł.
Siedzimy teraz na naszym trasie, popijamy drinki...  przestało padać, niebo się przejasnia, chyba jutro będzie plażing... ;)

-----------

niedz.

Na plażing niestety pogody nie było... Wypożyczyliśmy więc skuter i zrobiliśmy sobie przejażdżkę. Pojechaliśmy do Chaudi - małej mieścinki, położonej z 10 km od Agondy, a z 5 od Palolem. Już raz tam byliśmy, gdy ruszaliśmy w nocną podróż do Hampi. Ponieważ była niedziela sporo sklepików i straganow było zamkniętych. Jednak nas interesowały głównie sklepy spożywcze a z tym na szczęście nie było problemu. Obkupiliśmy się w przyprawy - sporo dla siebie ale też dla rodziny i znajomych :) Trochę pamiątek już mamy: herbatę z Ooty, goanśkie wino (które kupiliśmy przy pierwszej wizycie na Goa i tak dźwigamy cały czas, tzn . Piotrek dźwiga). Pozostaje nam  jeszcze raz odwiedzić monopolowy i zaopatrzyć się w lokalne trunki! Obiecuję, że każdy kto czytał nasze opowieści coś od nas dostanie ;)

W drodze powrotnej zajechaliśmy jeszcze do Palolem - zjedliśmy kolację, popatrzyliśmy na morze - i stwierdziliśmy że jutro się tu przenosimy...

Po powrocie do Agondy poszliśmy jeszcze do biura turystycznego zapytać o bilety na pociąg do Mumbai. W internetowym serwisie sprzedaży biletów już od dawna nie było, a samolot trochę drogo wychodzi. Czytaliśmy, że takie biura mają specjalną pulę biletów dla turystów. I faktycznie z biletami nie było problemu - doliczyli sobie małą prowizję 5 zł, choć w sumie to nie wiem czy tak mało bo to 1/4 ceny biletu.  Tak, bilet na ponad 700 km trasy kosztuje tu 20 zł (w klasie sleeper).


24-25.10 Goa, Agonda Beach

Po długiej podróży dojechaliśmy wczoraj do Madgaon. Bierzemy taxi do Agondy. Nauczeni już doświadczeniem wiedzieliśmy do jakiej kwoty możemy się targować. Zapytaliśmy o kilka domków na plaży, niestety w wielu nie było miejsca, po czym gość z straganu mówi nam że ma pokoje. Bierzemy pokój z tarasem, z widokiem na morze, czysto, schludnie jest moskitiera i jest wifi! Chcieli 1500, ale utargowaliśmy do 1000 inr ( mamy już dobry sposób na targowenie! ). Pierwsza rzecz po przyjeździe to kąpiel w morzu i długo wyczekiwany prysznic! Zjedliśmy kolację, a za tak męcząca podróż został mi nawet obiecany deser.
Na deser wybraliśmy się w prawą stronę wioski. Wchodzimy do mało urokliwej knajpki, zamowilismy nalesnika i ciasto z lodami... siedzimy  chwilę i zaczyna padać... w sumie to leje prawie jak w Kerali... prosimy o reklamówke, w którą pakujemy aparat i portfel i spadamy do pokoju...

Następnego dnia rano ( czyli dziś ) budzimy się o 6 : 00 a tu nadal pada... czekamy do 8:00 i nadal pada... bierzemy parasol (tak o dziwo mamy ze sobą parasol) i idziemy na śniadanie... Cały czas pada... nie pozostaje nic innego jak tylko wyciągnąć książkę, gazety i rozkoszować się szumem rozwijających się fal. W końcu nie bez powodu dźwigamy te książki ;) relaks...
Ok. godz 14 Piotrek wpada na pomysł, że skoro pada to trzeba się upic! Idziemy do sklepu, kupujemy 0,7 runu, 1,2 k. Coca-coli, wodę, 2 paczki chipsów i płacimy 260 ibr, czyli 13 zł.
Siedzimy teraz na naszym trasie, popijamy drinki...  przestało padać, niebo się przejasnia, chyba jutro będzie plażing... ;)

Podróżowanie po Indiach, życie Hindusów

Specjalnie na życzenie Filipa trochę o ludziach, jacy są, jak się zachowują:)

Zacznę od tego, że rano całe Indie się myją i sprzatają. Hindus po przebudzeniu udaje się do łazienki, aby umyć zęby chrzakąkając przy tym plując itd. Wyglada to jak jakiś specjalny rytuał. Niezależnie czy to łazienka w domu, na dworcu,  w pociągu, restauracji wszędzie mnóstwo ludzi, trudno umyć ręce wśród tylu czyściochów:) W Mumbaju jadąc z lotniska rano widziałem wielu ludzi, którzy spali na straganach - w dzień służą jako lada, a nocą kładą się na nich przykrywają jutowumi workami i śpią. Tacy ludzie najczęściej myją się na ulicy, przy jakiejś pompie lub publicznym kranie. Później sprzatają wokół swojego domu, sklepu, restauracji czy straganu. Starannie miotełką zamiatają śmieci, które najczęściej ladują obok w rynsztoku bądź u sąsiada.

W pociągu:
W Indiach koleją  codziennie podróżują miliony ludzi, do pracy, na wakacje, w poszukiwaniu męża dla córki itd. Jest kilka klas wagonów: first class z AC (czysto, w cenie posiłek i pościel), second class z AC, 3 class z AC, sleeper class (zamiast ac jest sporo wentylatorów, można otworzyć okna i podziwiać widoki, po 3 koje na przeciwko siebie i 2 od strony korytarza), chair class (zwyla siedząca z rezerwacją miejsc, dobra na krótkie przejazdy), second class (druga klasa, bez rezerwacji miejsc). My jak do tej pory wybieraliśmy te dla zwykłych ludzi - sleepery lub chair class.

Całe Indie można przejechać , jeśli tylko nie musisz do toalety, bez wstawania z miejsca. Króluje tu handel obnośny, wszystko donoszą na miejsce. Od ćaju (słodka herbata zaparzana mlekiem, nawet nam zasmakowała) noszonego w wielkich termosach, przez kanapki, dosy, samosy, wodę, chipsy, napoje typu cola, przez breloki, kolczyki,  gazety, latarki, owoce, orzeszki - można tu dosłownie kupić wszystko.
Około godziny 12 po wagonach chodzi pan z kartką i zbiera zamówienia na obiad, który jest podawany w metalowych, zamykanych miskach, bądź na aluminiowych tackach około godz. 14. Po obiedzie życie w pociągu zamiera, nikt nic nie sprzedaje ustają głośne rozmowy... pora na sjeste. Gaśnie światło,  cały pociąg drzemie, śpi, chrapie. Trwa to jakąś godzinkę, a potem znów ćaj, pani, water itd. 

Przez wagony przetacza się też cała masa innych ludzi np. chłopak który wymiata śmieci spod siedzeń szmatą oczekuje za to zapłaty, ale nie nachalnie, jego praca jednak w żaden sposób nie poprawia komfortu podróży. Trudno też określić jego wiek może ma 12 a może 18 lat.
Za chwilę pojawia się ślepiec, który umila nam podróż śpiewając, strasznie przy tym falszuje.
Widzieliśmy też mężczyznę bez nóg,  kobietę albinosa, przy czym wszscy żebrali nie są zbyt nachalni. Tylko na dworcu w Hospet starsza pani była bardzo natretna pokazywała, że jest głodna, a gdy Marta częstowała ją bananem to nie chciała. W tym czasie ja rozmawiałem z chłopakiem, który powiedział że jest to pijaczka. 

Chłopak, z którym rozmawiałem pracuje na tym dworcu, jest odpowiedzialny za to, żeby na monitorach wyświetlały się reklamy miejscowego hotelu, i faktycznie jest tu potrzebny, bo kilka razy reklama znika po czym on pędzi gdzieś, za chwilę pojawia się Windows na monitorach i znów lecą reklamy - Hindusi są mistrzami w wymyślaniu miejsc pracy:) Chłopak (imienia nie pamiętamy:) zarabia 6000 rupii i mówi że to tak ni dobrze ni źle. Rozmawiamy troche o kosztach życia i tak np. internet 3G na miesiąc w tel. 250 INR, samochód typu suzuki Swift ok 740 000 INR trochę sporo w porównaniu do zarobków...

Generalnie większość spotykanych przez nas tubylców to bardzo sympatyczni ludzie, przyjaźnie nastawieni do turystów. Ciekawi są nas, naszego kraju. Często dużo rozmawiamy - najczęściej w pociągu, przy tak długich podróżach jest sporo czasu na zawieranie znajomości...
Część pytań zawsze się powtarza: jak mamy na imię, skąd jesteśmy, czy mamy dzieci (tak - to bardzo istotne pytanie, którego u nas raczej nie zadaje się obcej osobie), czy pierwszy raz w Indiach, na jak długo, gdzie już byliśmy... Jezeli zapowiada się na dłuższą rozmowę to pytają także gdzie pracujemy, czy naszw małżeństwo jest aranzowane... Czasami jednak rozmowa toczy się długo na różne inne tematy.
I tak na przykład w drodze z Mumbai do Goa poznajemy rodzinke, która jedzie na wakacje także na Goa. Wszyscy dobrze mówią po angielsku, matka najmniej się odzywa, ale to raczej wynika z nieśmiałości. W większości zagadają do nas mężczyźni i głównie do Piotrka - to chyba wynika z ich kultury, kobiety nie zagadają do obcych, chyba że po dłuższej chwili, po tym jak jej mężczyzna zapozna towarzystwo. Widać ze wykształceni, z klasy średniej. On pracuje w firmie importujacej składniki/smaki do lodów, córka lat 9 świetnie mówi po angielsku (niestety lepiej od nas obu - podczas tej rozmowy pierwszy raz wyciagnelismy słownik). Wypisują nas dużo o Polskę,  o to jak wygląda, co się uprawia, co się je. Pytają jak wygląda nasze mieszkanie. Na koniec dostajemy wizytówkę ;)

Odnośnie wizytówek wiele osob je ma i chętnie rozdaje :) zwiedzając skuterem okolice Palolem pod jakaś tak świątynia poznajemy dwóch mężczyzn, jeden z nich pracuje w Mumbai - dostajemy wizytówkę i w razie potrzeby mamy dzwonić. :)

Jest wiele do opowiadania - nie możemy wszystkiego opisać,  bo o cym będziemy mówić gdy wrócimy. ;)

piątek, 24 października 2014

23.10 w podróży do Kerali

Dziś cały dzień w autobusie...

O 8 rano wsiedliśmy w Ooty w autobus, by z przesiadką w Pallakad dojechać do Cochin (17:00).
Już w autobusie, odjeżdżając do celu zostaliśmy zmuszeni całkowicie zmienić nasze plany... w Kerali pada! Nie jakiś tam mały deszczyk - tu jest ogromna ulewa! Zrobiliśmy mały wywiad wśród innych pasażerów i podobno ma padać kilka dni !!!
Tak się podobno zdarza pod koniec października...

No cóż, prosto z dworca autobusowego jedziemy na kolejowy i spadamy stąd na Goa!

Autobus nam przecieka... ;) mamy nadzieję że uda nam się kupić bilety na dziś...

--------

No więc dotarliśmy na dworzec kolejowy o 17. 10, a tam pani w okienku uprzejmie nas poinformowała że jest pociąg na Goa o godz 20, ale z innego dworca... więc migiem do rikszy i gnamy na ten drugi dworzec, cały czas okropnie pada... docieramy na dworzec kupujemy bilety bez miejscówki, nie wiemy czy i gdzie będziemy siedzieć.
Mamy dwie godziny do odjazdu, więc idziemy na obiadokolacje do pobliskiej restauracji,  pyszny kurczak w imbirze i placki, których nazwy już nie pamiętamy.
Teraz czekamy już na dworcu i zastanawiamy się jakie miejsca będziemy mieli. :)

Jak się później okazało wbiliśmy do sleeper class i połozylismy się spać. Rano jednak okazało się, że tak nie można i dostaliśmy mandat!  950 inr - masakra!!! No cóż, w sumie nasz bilet na 14 godz jazdy kosztował 460 + 950, czyli 1410 inr, a więc 70 zł od dwóch osób - nie jest więc źle. ;)

21-22.10 Ooty

Praktycznie cały dzisiejszy dzień spędzamy w podróży. O 9:30 dojechaliśmy pociągiem do Mysore i udaliśmy się na dworzec autobusowy, aby kupić bilety na dalszą podróż. Autobus mamy o 13:45, więc w międzyczasie postanawiamy troszkę zwiedzić miasto. Jedziemy więc do Mysore Palace - jest to ogromny,  bogato zdobiony pałac z XVIII w. Wziedzamy, oglądamy oczywiście na bosaka. Na koniec grupka Hindusów robi sobie z nami po kolei zdjęcia (już się przyzwyczailiśmy - kiażdy chce mieć zdjęcie z białym człowiekiem).

Zjadamy obiad w restauracji przy dobrze wyglądającym hotelu i pierwszy raz oboje mówimy, że nam nie smakowało!

Wsiadamy w autobus i jedziemy, jedziemy... i tak 5 godz. górską, krętą drogą. A kierowca jak to w Indiach pędzi,  wyprzedza na drugiego, na trzeciego !!!

Podziwiamy widoki za oknem, małpy, słonie, sarny, pawie oraz ogromne plantacje herbaty... 

Naszym celem jest Ooty - miejscowość położona 3200 m m.p.m. Główną atrakcją będzie przejazd wąskotorową kolejką górską, jedną z najstarszych funkcjonujących linii koleji parowej w Azji Południowej. Mam także zamiar zobaczyć jak produkują herbatę. 

Po przyjeździe doznaliśmy konkretnego szoku - tutaj jest zimno, bardzo zimno. No przecież jesteśmy wysoko w górach - to takie oczywiste! Nie wiem tylko dlaczego podczas wielkiego planowania przed wyjazdem nie pomyślałam o tym. Piotrek ma chociaż polar i dżinsy, ja z Polski wyleciałam w spódnicy i całe szczęście w bluzie. Na Goa po kilku dniach ciągłego upału wyrzucilismy nasze trampki. Tak więc wieczorem było może z 8 stopni, pada deszcz, a my w samych japonkach!  Szybko znaleźliśmy nocleg, nie chcieliśmy dłużej marznać. Jednak okazuje się że w pokoju zimno, a ciepła woda jest tylko rano... Dostajemy dodatkowe koce. Gospodarz jest bardzo miły, zabawia nas rozmowa, daje kilka wskazówek - mam wrażenie że w głowie ma cały rozkład jazdy autobusów i pociągów w całej okolicy. 

Pierwszy raz jemy europejskie jedzenie - zamawiamy pizze na telefon. ;)

Dzień 2:

Z rana wybieramy się na zwiedzanie fabryki herbaty. Dojazd rikszą w dwie strony 800 rupii, idziemy więc na dworzec i jedziemy za 5 inr od osoby. Wejściówki po 10 inr! Wracamy autostopem za free! Da się?!

Dziś zaliczylismy także przejazd kolejką. 27 km do Connor, znów podziwiamy widoki, głównie plantacje herbaty. W wagonie poznajemy młode małżeństwo, które także jest w swojej podróży poślubnej. Proponują nam, że zabiorą nas spowroten do Ooty swoim autem. Mają swojego kierowcę i w ten sposób zwiedzają Indie! Jedziemy jakimś tam suzuki, na siedzeniach jeszcze nie ściągnięta folia. ;) (zdarzało nam się widzieć, że w sklepach używają kalkulatorów, które są nie opakowane z plastikowego opakowania).

Po drodze proponują nam wspólne zwiedzanie ogrodu botanicznego - w sumie nie ma tam nic ciekawego, begonie, pelargonie, nasze smierduchy,  róże i dużo innych kwiatów, które my znamy, jednak w Indiach w tak ciepłym klimacie nie rosną. Piotrek kiedyś wyczytał, że Hindusi marzą by mieć swój ogródek z kwiatami, świadczy to zapewne o wyższym statusie społecznym. Ważne jednak, że spędzamy czas w miłym towarzystwie... 

Pierwsza para, która okazuje sobie czułość, trzymają się za ręce, dotykają... Mówią, że nie są aranżowanym małżeństwem, a poprostu poznali się na studiach i zakochali się w sobie. :) Rozmawiamy o ich weselu, które trwało 8 dni - mieli ponad 1000 gości, jego kosztowało to 35 000 inr, natomiast jej stronę dużo, dużo więcej (samo sari kosztowało ok. 30 000 inr)... 

20.10 Hampi, po drugiej stronie rzeki

Dzień pełen przygód. Jak do tej pory przyniósł najwięcej wrażeń, ciekawe czy tak już zostanie :)

Zaczęło się normalnie. Pobudka, prysznic, kawka na dachu naszego pensjonatu, wymeldowaliśmy się i w drogę. Cel: Świątynia Hanumana zwana Świątynią Małp po drugiej stronie rzeki.

Krótki spacer brzegiem, łapiemy łódkę i po 20 min jesteśmy na drugim brzegu. 
Łódki bardzo ciekawe, okrągłe niecki zrobione z gałęzi, patyków i czegoś tam jeszcze.
Jest tylko jedna ścieżka, więc nią podążamy, cisza, spokój, palmy, pola ryżowe, dochodzimy do wioski gdzie wita nas gromadka roześmianych dzieci, każdy chce mieć zrobione zdjęcie:) fotografujemy więc i filmujemy:) jemy śniadanie w przydrożnym barze - ryżowe placki, jakby kluski parowane z zielonym sosem z mleczkiem kokosowyn (za 1zl najadamy się oboje!). Pytamy o drogę i idziemy dalej... Niesamowity klimat, bez komercji, naganiaczy, zwykli serdeczni, prości ludzie...

Przed wejściem kupujemy kilka bananów i kokosa, z którego wypijamy mleczko. Kilka metrów dalej pani proponuje, że rozłupie nam kokosa, żeby można zjeść środek - robi to w mgnieniu oka. Dostajemy nawet łyżkę z kawałka lupiny... ;) gdy chcemy jej dać jakieś drobne, okazuje się że to za darmo - niesamowite! Zaskakuje mnie taka bezinteresownosc! :)
Ok zaczynamy wspinaczkę - przed nami jakieś 470 stopni schodami. Ledwo zaczęliśmy i już nas zaatakowano... Wredna małpa wyszarpała Marcie banana z reklamówki... teraz już wiemy, że banany trzeba chować do plecaka. Od tej pory nasza droga wyglądała zupełnie inaczej... na każdym kroku czaiły się małpy ;)

---
Schody były strome, trochę się umeczylismy... ale wspinaczka opłacila się. Co chwilę podziwialismy piękne widoki. Ja nie umiałam wyrazić swojego zachwytu! Skałki, palmy, pola ryżowe, rzeka z licznymi rozlewiskami, a w tle ruinki świątyń, które zwiedzaliśmy wczoraj... cudnie...
Po drodze w jedną i drugą stronę oczywiście całe mnóstwo malp, na które spoglądałam z lękiem. Piotrek pewny siebie, powtarzał mi, że nie ma co się bać, aż tu nagle jedna małpa wyciągla mu z bocznej kieszeni plecaka butelkę wody - nasz cały zapas. Sprytna otworzyła zakrętke niczym kapsel, przechylila butelkę i wypila naszą wodę! Na szczęście butelkowana woda jest w każdym straganie.
Wracamy, postanawiamy rozejrzeć się jeszcze po wiosce, robimy trochę zdjęć, jeden pan pozuje Piotrkowi do zdjęcia i nagle pyta czy mamy ochotę na herbatę! Mamy,  nie mamy, w sumie to średnia ta ich herbata, idziemy! Oglądamy dom, obejście, sad z drzewami mango, pole ryżowe... rozmawiamy coś o ryżu... czy chcemy spróbować... pewnie że chcemy, nie wypada odmówić... i tak nam mija mała godzinka.
Stwierdzamy, że czas się zbierać, udajemy się w stronę rzeki i tam wpadamy na genialny pomysł. Żeby nie przepłacać za łódkę postanawiamy przejść przez rzekę po ruinach zawalonego starego mostu. Pomysł może i szalony, ale rano widzieliśmy jak jeden gość w ten sposób przechodził, wiec nie powinno być problemu... Idziemy po kamieniach, po jakiś przewalonych kolumnach, przez jakieś krzaczory i w końcu przez błoto... jest! Krzycze uradowana "udało się" gdy nagle orientujemy się że jesteśmy na wyspie!!! Bierzemy łódkę,  przeprawiamy się przez rzekę, nie wiemy gdzie jesteśmy, pytamy i drogę, idziemy przed siebie... słyszymy, że grzmi... jakaś masakra, jak w jakimś filmie! 

Wychodzimy gdzieś przy ruinach w odległej części Hampi, bierzemy tuk tuka i jedziemy do Hampi Bazar.

Kolacja, male zakupy, prysznic w miejskiej Bath wracamy po bagaże i ruszamy tuk tukiem do Hospet skad mamy pociąg na nocną podróż.

Jednak to nie koniec przygód na ten dzień... po drodze nasza riksza psuje się - okazuje się że zabrakło gazu (w Hampi paliwo kosztuje aż 90 inr i wszystkie tuk tuki jeżdżą na gaz). Gdyby była na benzynę pewnie pan miałby zapas benzyny w butelce po wodzie ;) Nasz kierowca łapie wiec stopa, obiecuje wrócić za 15 min inną riksza... zostajemy sami w ciemnym lesie,  czekamy, wreszcie przydaje się latarka... Na całe szczęście kierowca wraca, jedziemy, holujemy drugą riksze bez gazu...
Jesteśmy na dworcu,  mamy jeszcze małą godzinę - jednak dobrze wyjechać trochę wcześniej :)

W pociągu mamy przedział razem z panem, który jedzie wraz z córką  i wnuczka do Bangalore poznac kandydata na męża dla najmłodszej córki. Opowiada o tym ze ciężko mieć córkę, bo trzeba mieć na posag... ciekawie rozmawiamy... nie prosto też znaleźć męża. Mówi że z pierwszą córka miał łatwiej, bo miała jaśniejszą skórę. Taki paradoks - my białe opalamy się, a Hinduski chcą być białe. Pan ma 63 lata i mówi że 3 lata temu zaczął się uczyć angielskiego - szacun! Na koniec podróży robimy wspólne zdjęcie i prosi o wysłanie na maila.

niedziela, 19 października 2014

19.10 Hampi

Wczoraj wieczorem wsiedliśmy w nocny autobus z miejscami leżącym i obudzilismy się w Hampi, dodam tylko że spóźnił się tylko 1 godz. W sumie zdziwiło nas to trochę, bo pociągi do tej pory były bardzo punktualne. No ale może z autobusami jest inaczej. Czekając na autobus poznajemy polska rodzinę (dzieci w wieku 10 i 12 lat), którapprzyjechała na kilka miesięcy do Palolem - są od września do maja - dzieci normalnie chodzą do szkoły.

W Hampi ekspresowo znajdujemy przyzwoity nocleg. Wynajmujemy tuk tuka na cały dzień i ruszamy z kierowcą o pseudonimie Black Cobra zwiedzać ruiny hinduskich świątyń. Pierwszy widok niesamowity, jakby ktoś porozrzucal mnóstwo olbrzymich skał i głazów, a miedzy nimi świątynie. Robimy objazd po całej okolicy, długi męczący dzień,  35 stopni i prawie zero cieniu. Ale nie marudzimy i zgodnie z założeniem zwiedzamy.
Po powrocie do miasteczka obiad, a potem wizyta w świątyni Wirupakszy gdzie słoń "blogoslawi" nas trąbą, a małpki biegają po całym dziedzińcu. Nieprzyzwoite małpki robią różne rzeczy - chyba naiglądaly się malowidel z Kamasutry, znajdujących się na terenie świątyni! 

Teraz już po kolacji ogarniamy się troszkę przed jutrzejszym dniem. Przed nami cały dzień zwiedzania...

czwartek, 16 października 2014

16-18.10 Goa, Palolem Beach

Od wczoraj wieczór jesteśmy w Palolem Beach.
Jest cudnie - palmy, ciepla woda, malo ludzi - pełen relaks.
Wrzucam kilka zdjęć, może wieczorem jak będziemy mieli chwilę to coś napiszemy.

---------------

Do Palolem dotarliśmy późnym wieczorem, ok. 21.30 Troszkę szukalismy pokoju, po czym po pól godz. stwierdziliśmy że bierzemy cooolwiek, a rano poszukamy czegoś lepszego. 

Z rana, jeszcze przed śniadaniem zebraliśmy się szukać innego noclegu. Ja od początku wyjazdu marzylam o domku na plaży. Jednak wcale nie było tak prosto takowy wynająć... co roku na koniec sezonu domki są rozbierane, po to by z początkiem kolejnego sezonu znów je zbudować... sezon rozpoczyna się tak od listopada,  z 90 procent domków jest w budowie...

Domek w końcu wynajelismy, ponieważ nie było za dużo ofert cena trochę wygórowana... no ale kilka dni można poszaleć ;) mieszkamy w domku w osadzie Ciarans. Warunki świetne! Mamy domek z tarasem,  na tarasie hamak. W środku wielkie łoże z balsachimem z moskitiery... 

Pierwszy dzień minął na nic nie robieniu ;) Pełen relaks... słońce, plaża, palmy, woda ciepła lecz nie zbyt gorąca także przyjemnie chłodzi... jest cudnie :)

Drugi dzień także spędzamy w Palolem. Wycieczka łódka, oglądanie delfinów... znów plazing... spalone plecy u Piotrka i stópki u mnie... ;) zjedliśmy super, wypasiona kolacje (Piotrek zrobił nawet rybie zdjęcie).

Jutro mamy w planach wynająć skuter i pozwiedzać inne, okoliczne plaże. O 10 po śniadaniu musimy się wymeldowac.     Mamy nadzieję, że uda nam się pozostawić bagaże do wieczora. Kupiliśmy dziś bilety na jutrzejszy autobus do Hampi. Wyjeżdżamy o 21 i będziemy jechać ok. 8 godz - nocnym autobusem z kuszetkami - jesteśmy bardzo ciekawi jak będzie wyglądał taki autobus...

----------------------------

Ostatni dzień na Goa. Zjadamy śniadanie wymeldowujemy się, zostawiamy bagaże w recepcji, kupujemy mapę i jazda. Wiatr we wlosach, krowy, świnie na drogach, mkniemy naszą honda kretymi drogami nabrzeża Goa. Na początku trochę niepewnie, błądzimy pytamy o drogę i znów pożeramy kilometry. Pierwszy postój, świątynia przy drodze wchodzimy i.. skarcono nas bo nie zdjelismy butów. Zwiedzamy i w drogę. W hondzie paliwo znika jak szalone stajemy w sklepie spożywczym kupujemy dwa literki i znów jedziemy. Docieramy do kolejnej świątyni,  jakiejś ważnej bo mnóstwo tam modlacych się hindusow. Jesteśmy jakieś 60km od Palolem, kierujemy się z powrotem. Zatrzymujemy się w Agonda wychodzimy na plaże i oczom nie wierzymy. Plaża dwa razy szersza niż w Palolem i może z 50 ludzi wliczając ratowników i sprzątaczki.  Siadamy w knajpie przy plaży piwko, jedzenie, kąpiel w morzu i nagle pada ciepły deszcz. Przeczekujemy aż przestanie padać i wracamy. Teraz już wykąpani czekamy na nocny autobus do Hampi. Ciekawe jak nam minie ta podróż mamy miejsca leżące:)